W dzisiejszych czasach ciężko o dobrego tower defense’a, na szczęście na ratunek przybywa leciwy już produkt Robot Entertainment. Sprawdźmy, czy orki w sosie własnym smakują wybornie.

Fabuła

Istnienie świata stanęło pod znakiem zapytania, wszystko za sprawą krwiożerczych orków, które przedostają się szczelinami do świata ludzi. Jedynie potężny mag jest w stanie odeprzeć nadciągające hordy wrogów, niestety przez przypadek ginie śmiercią tragiczną. Świat jest zgubiony, ale czy na pewno?

Rozgrywka

Zaczynamy grę uczniem maga, który umówmy się, nie jest do końca rozgarnięty, ale serce ma po dobrej stronie i zrobi wszystko, by uratować ludzi. Generalnie naszym zadaniem jest przeszkodzenie orkom w dotarciu do najbliższego portalu, co wcale nie jest tak prostym zadaniem. Na początku gry mamy do wyboru dość mały arsenał broni i pułapek, ale spokojnie, będzie się on zwiększał wraz z naszym postępem. Za przejście każdego poziomu dostajemy określoną ilość czaszek, a ich ilość uzależniona jest od poziomu trudności oraz kilku innych czynników. Mamy różnego rodzaju pułapki: klasyczne jak choćby spowalniającą smołę, strzały wystrzeliwane ze ścian, po bardziej wyrafinowane jak choćby wybuchające beczki, czy zarodniki grzybów. Zasadniczo Orcs must die, to jeden z najciekawszych tower defense’ów na runku od lat i czuć to na każdym kroku, zaczynamy od małych leveli, w których mamy tylko jedną szczelinę i jeden portal, a kończymy na planszach, w których możemy się pogubić.

Podsumowanie

Co tu dużo mówić, gra się świetnie! Ciekawe poziomy dają sporą dowolność w umieszczaniu pułapek. Modele wrogów są ładnie wykonane, śmiem twierdzić, że orkowie z cz. 1 są ciekawsi od tych z sequela. Mamy duża ilość pułapek do wyboru, więc nie nudzi się przechodzenie poziomów w celu zrobienia wszystkiego na 100%. Największym minusem jest brak trybu kooperacji, ale na szczęście cz. 2 naprawia ten błąd 🙂